sobota, 24 marca 2012

Miało być pięknie, wyszło jak zwykle

W walentynki umówiłem się ze znajomymi na kawę. Kawa zamieniła się w lampkę wina, a lampka w butelkę. Będąc w nieco weselszych nastrojach postanowiliśmy się udać na jakąś imprezę. Ostatecznie wylądowaliśmy w klubie gejowskim.

Było całkiem sporo ludzi, a mimo to moją uwagę przyciągał tylko jeden chłopak. Miał piękny uśmiech i taką "świeżość" w sobie, do tego świetnie tańczył. Mój kumpel od razu zauważył, że mi się spodobał. Sprowadził mnie jednak szybko na ziemię, uświadamiając mi, że mój "obiekt" chyba nie jest sam...

Zanim zwróciłem uwagę na towarzyszącego temu przystojniakowi chłopaka, nasz wzrok kilka razy się spotkał. Nawet wydawało mi się, że się do mnie uśmiechnął. No ale cóż... zajęty, to zajęty. Wracając do domu nie mogłem wymazać tego uśmiechu. Mój kumpel miał już trochę dość słuchania moich nie mających (jak się okaże pozornie) sensu westchnień.

Na drugi dzień obudziłem się, kubek kawy, uczelnia, masa spraw na głowie. O chłopaku zapomniałem. W miłość (czy tam zauroczenie) od samego wejrzenia nie wierzę. Minęła środa, minął czwartek, w piątek wieczorem wypiliśmy trochę ze znajomymi. Wstaję w sobotę z bólem głowy, włączam komputer, sprawdzam pocztę na portalu randkowym. W skrzynce dziwna wiadomość: "Czy byłeś dnia tego i tego, w klubie tym i tym, ubrany tak i tak". Pomyślałem przez chwilę i doszedłem do wniosku, że na to pytanie mogę w 100% odpowiedzieć "tak".

Po wymianie kilku wiadomości okazało się, że napisał do mnie chłopak z pięknym uśmiechem. Zadzwoniłem do kumpla, który był ze mną wtedy w klubie - radość i niedowierzanie. Nawet teraz, gdy o tym piszę, wydaje mi się to w jakiś sposób niewiarygodne i romantyczne (?). Niestety idealnie bywa tylko w filmach (i to tych komercyjnych).


Chłopak nie był z miasta, w którym mieszkam. Dzieliła nas jednak niewielka odległość, więc nie  stanowiło to wielkiego problemu. Umówiliśmy się na spotkanie za jakieś kilka dni. Do tego czasu codziennie do siebie pisaliśmy, dzwoniliśmy, etc. No tak - nie wspomniałem o towarzyszącym mu kolesiu z klubu. Napisał, że to nie jest jego chłopak.


Wyczekiwany dzień spotkania nastąpił. Niestety okazało się, że poza atrakcyjnym wyglądem było niewiele powodów do zachwytu. Owszem, chłopak miał swoje pasje i robił wszystko, by je rozwijać. Na spotkaniu wyszło, że jego "walentynkowy towarzysz" jest ni to chłopakiem, ni to kolegą. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że był kompletnie niedojrzały emocjonalnie (może ta lekka różnica wieku - miał 18 lat). A jeszcze gorsze było to, że przez ten jeden wieczór poczułem się jak nastolatek. Piłem z nim alkohol w miejscu publicznym i gadałem o bzdurkach. Całowaliśmy się jak jak nastolatki. To było dla mnie wszystko takie nienaturalne. Chyba sam fakt wyjątkowego nawiązania znajomości nie pozwolił mi tak łatwo tego odpuścić. Doprowadziło to do tego, że zachowywałem się jak nie ja.


Tak pozornie piękna historia została zweryfikowana przez życie. W sumie to chyba lepiej by było żeby pozostał ten obiekt westchnień na zawsze niemy. Z zachowanym w mojej głowie wspomnieniem o wysyłanych pokątnie uśmiechach.

3 komentarze:

  1. Zauroczenie może być zdradliwe, także trzeba się czasem dużo razy zastanowić czy warto;-)
    Różnica wieku i niedojrzałość często są przyczyną nie powodzeń - takie jest moje zdanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń