poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Ważne słowa...

„Mowa jest srebrem, milczenie złotem” – tak mawia stare porzekadło. Wydaje mi się, że dzisiaj jest ono już zupełnie zdezaktualizowane. Słowa zarówno pisane jak i mówione docierają do nas zewsząd. Osoby małomówne, „niewygadane” nie mają szansy dostać dobrze płatnej pracy. Trzeba mówić. Cały czas mówić. Nie ważne czy ma to jakikolwiek sens. Najważniejsze to zachować pozory osób elokwentnych. 


W tym szybkim, zwariowanym świecie coraz częściej szukamy osób, z którymi nie tylko będziemy „pieprzyć o głupotach”. Mam tu na myśli przyjaciół, partnerów oraz bliskich znajomych czy rodzinę. Przy nich bardziej uważamy na słowa. Z wielką ostrożnością dobieramy każdy wyraz. Nie rzucamy słów na wiatr i nie mówimy nic pochopnie. Nooo chyba, że nie jesteśmy z nimi szczerzy. Dzisiaj chciałbym się zastanowić nad werbalizacją uczuć i pewną „ekonomiką słów”. Może brzmi to na razie enigmatycznie, jednak zaraz wyjaśnię, co mam dokładnie na myśli. 

Osobą jestem raczej wygadaną. Staram się jednak „ważyć słowa”. W codziennym życiu próbuję nikogo nie urazić lub nie palnąć jakiejś głupoty. W kontaktach z bliskimi natomiast staram się używać słów ostrożnie. Moja „ekonomika słowa” charakteryzuje się oszczędnością. Kiedy byłem w związku nie umiałem szybko powiedzieć „kocham cię”. Mój pierwszy chłopak czekał na tą deklarację pół roku. Starał się wywierać na mnie nacisk, czuł się z tym trochę nieswojo (ja też, z powodu wywieranego ciśnienia). Kiedy po miesiącu (sic!) zadeklarował swoje uczucia odpowiedziałem milczeniem. Nie byłem gotowy i tyle, a nie chciałem go oszukiwać, ponieważ mimo wszystko mi na nim zależało. 

Moje słownictwo związane z uczuciami jest skąpe nawet, kiedy zdecyduję się wyznać tak długo oczekiwane „kocham”. Nie potrafię mówić tego słowa co pięć minut: „tu jest twoja kawa, kocham cię; właśnie zrobiłem siku, kocham cię”. Nie! Nie umiem mówić często „kocham”. Oprócz słowa „kocham” ciężko przychodzi mi słowo „przyjaźń” oraz różnego rodzaju zwroty typu „dobrze, że jesteś”. 

Po co o tym piszę? Przecież póki co ten wpis przypomina jakiś bełkot zupełnie nie współgrający z tą „ekonomiką”... Jednak przez ten na pozór chaotyczny wpis wyłaniają się poważne problemy. Moje nastawienie, które nakreśliłem dwa akapity wyżej, oceniane jest zwykle jednoznacznie negatywnie. Często złyszałem, że jestem zimny, nie umiem kochać, etc. Kochać umiem! Jednak dla mnie miłość to jest życie codzienne: pospolite gesty, spojrzenia, które wyrażają wszystko (więcej niż słowa).

Jeżeli, zatem spotkacie chłopaka, który nie mówi „kocham” przypomnijcie sobie ten przypadek. Czasami to nadużywane przez rożnych ludzi słowo nie ma żadnego pokrycia w rzeczywistości. Może w czasach, gdzie „słów się nie waży”, gdzie królują pomówienia, plotki i kłamstwa powinniśmy mądrze używać słów? By, chociaż przed tymi najważniejszymi w naszym życiu osobami miały one jakiekolwiek znaczenie i pokrycie w rzeczywistości. Czy naprawdę warto rzucić na odczep raz dziennie „kocham cię”, bo wymaga od nas tego otoczenie? Czy już naprawdę nie musimy do tego dojrzeć?

5 komentarzy:

  1. Bardzo mądrze! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. mimo wszystko nie chciałbym od kogos z kim sie spotykam od pół roku usłyszeć po takim czasie "Kocham". Dla mnie pół roku to dużo za dużo. Tak mam. Łaknę czułości. Nawet maleńki czuły sms jest mi potrzebny jak chleb codzienny.

    pozdrufki

    OdpowiedzUsuń
  3. Moim zdaniem prawdziwa miłość nie potrzebuje ciągłego powtarzania "kocham cię", bo z czasem słowa te przybierają kształt podrzędnego frazesu i tracą swą moc. Jeśli ktoś kocha naprawdę, potrafi to okazać gestem, czynem, nawet spojrzeniem i nie potrzebuje codziennie oznajmiać tego Jemu/Jej, sobie i całemu światu. Mogę zaryzykować, iż jeśli ktoś ciągle klepie takie słowa lub ich wymaga, to nie jest pewien tego, co czuje.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie można być egoistą i patrzeć wyłącznie na swoje przekonania, bo na przykład partner może mieć nieco inne potrzeby i należy go szanować. Może potrzebuje właśnie słyszeć 'ważne słowa' zamiast musieć doszukiwać się Twoich wymyślnych 'gestów'.

    Odpowiem nieco metaforycznie:
    Powiedzmy, że z bliżej nieokreślonego powodu Twój partner jest zdany całkowicie na Ciebie, bardzo potrzebuje szklankę wody i prosi Ciebie o nią, Ty jednak odmawiasz, a zamiast tego dajesz mu obiad, a gdy ponownie prosi o wodę, dostaje pączka, z rozpaczy zaczyna głośniej wołać, masz do niego o to pretensje, bo przecież nawet mu już własnoręcznie uszyty sweterek założyłeś, wkurzasz się, że coraz głośniej krzyczy o tę szklankę wody, że nie docenia Twoich starań i troski o niego, podanego obiadu, deseru, sweterka, a przez swoje zawzięcie nawet nie byłeś w stanie zauważyć, że on bez tej wody stopniowo umierał... Dopiero gdy jest już za późno podajesz mu szklankę, ale jest to i tak tylko jeden mały łyk...

    Jeżeli się kogoś prawdziwie kocha to 'ważne słowa' same się wręcz wyrywają, wówczas 'ekonomika słów' nie ma prawa bytu, wówczas nigdy nie jest to słowo 'rzucone na wiatr'. Po pół roku związku przychodzi z reguły pierwsza kłótnia, a Ty dopiero wtedy mówisz 'kocham'? Ja nie chciałbym przez pół roku uprawiać seksu z kimś, kto zawzięcie nie chce mi powiedzieć 'kocham'. I może właśnie dzięki mojemu 'uczuciowemu' podejściu jestem już szczęśliwe 8 lat z tym samym partnerem.

    Pozdrawiam,
    andrzej

    OdpowiedzUsuń
  5. Andrzeju, mniemam, że Twoja odpowiedź tyczy się mojego komentarza. Zgadzam się z Tobą, jednak odsyłam do ponownego i uważnego przeczytania pierwszego zdania mojego wpisu.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń