środa, 17 października 2012

Bo nie zapytałeś...

Wielokrotnie wspominałem, że pisanie notek na blogu (przynajmniej niektórych) ma dla mnie formę "terapeutyczną". Czas, zatem wyrzucić z siebie ostatnią traumę. Tym bardziej, że problem, który chcę opisać staje się coraz bardziej "popularny". Chodzi mianowicie o specyficzne rozumienie terminu "kłamstwo" w dzisiejszych czasach.

Kłamstwo towarzyszyło i towarzyszy ludziom od niepamiętnych czasów. Już w mitologii Greków i Rzymian "nabici w butelkę" bogowie srogo karali próbujących ich przechytrzyć cwaniaczków. Dzisiaj kłamstwo przybiera coraz bardziej niebezpieczną formę. Bywa, że boimy się jednoznacznie ocenić źle osobę mijającą się z prawdą. Doszukujemy się w jej zachowaniu okoliczności łagodzących czy uważamy, że uprawia "kłamstwo w dobrej mierze". Za kłamstwo należy uznać również zatajenie istotnej informacji. Tak, przemilczenie ważnego faktu, który powinien być znany dla osoby, przed którą staramy się coś ukryć JEST formą kłamstwa! Zasady takie obowiązują chociażby w naszym polskim prawie, a także wielu teoriach etycznych.

Skąd tak długi i moralizatorski wstęp? Otóż jakieś 4 miesiące temu poznałem pewnego chłopaka. Całkiem przystojny, inteligentny. Zaczęliśmy się widywać regularnie. Dużo rozmawialiśmy i uprawialiśmy bardzo namiętny i udany seks. Mimo cykliczności spotkań, nasza relacja nie była przez nas jednoznacznie określona. Mogę jedynie powiedzieć, że ja traktowałem to, jako bliską przyjaźń z ewentualną perspektywą na coś więcej - po prostu byliśmy kochankami. Doskonale się dogadywaliśmy, dobrze czuliśmy się ze sobą w łóżku. Wychodziliśmy wspólnie do kina, dzwoniliśmy do siebie, gdy mieliśmy jakieś problemy, wymienialiśmy się codziennie SMS-ami oraz mailami.

Po miesiącu, dwóch moi bliscy znajomi, którzy wiedzieli o trwającym romansie zaczęli pytać o nazwijmy to współczesną nomenklaturą "status w związku". Nie potrafiłem odpowiedzieć na to pytanie. Uważałem, że "jest jak jest". Z mojej strony uczucie się nie pojawiło, więc nie widziałem powodu żeby jakoś to "regulować". I tak mijały kolejne tygodnie. Dużo rozmów na różne tematy, udany seks, powiększająca się sympatia.

Po trzech miesiącach w końcu postanowiłem porozmawiać o relacji, która nas łączy. Uznałem, że to już czas. Przyszedłem do jego mieszkania z butelką wina. No i klops! Był u niego znajomy. Siedzieliśmy wspólnie rozmawiając i pijąc alkohol. Delikatnie muskaliśmy się rękami i nogami. Pomyślałem wtedy jednak, że zachowuje się jakoś inaczej. Coś było nie tak... Postanowiliśmy wyjść na miasto, lecz w pewnym momencie jego znajomy się od nas odłączył.

Był ostatni weekend września. Masa ludzi przenoszących się z jednych klubów do drugich. Idąc najruchliwszą ulicą w mieście mówi mi, że zmienia mieszkanie. Pytam czy coś się stało. "No właściwie to tak. Mój chłopiec wraca do kraju..." Zamurowało mnie. Nie oczekiwałem od niego nawet wierności, ale takiej informacji nie spodziewałem się usłyszeć. Kiedy zapytałem go, czy nie uważa, że powinienem był o tym wiedzieć znacznie wcześniej. Stwierdził: "To też trochę Twoja wina, bo nie zapytałeś. Przecież nic sobie nie obiecywaliśmy".

Mój od tej pory ex-kochanek uważał, że nie okłamał mnie, ponieważ właściwie nie zapytałem o to czy jest sam czy też nie. Z drugiej jednak strony bardzo dużo rozmawialiśmy. Wielokrotnie wyrażałem swoje opinie na temat relacji między ludźmi. Doskonale zdawał sobie sprawę z moich poglądów na temat tego typu sytuacji. Dlaczego mi o tym nie powiedział? Bo tak było wygodniej. Nasze spotkania nie były oparte na pustym seksie. Poza tym, zastępowałem nie tylko pustkę fizyczną, ale też psychiczną.

Jak się z tym czułem? Byłem zaskoczony! Zaufałem mu w wielu kwestiach. Uznałem, że skoro ktoś ma dla mnie czas siedem dni w tygodniu 24 godziny na dobę, to nie ma w jego życiu nikogo więcej. Nie wziąłem pod uwagę, że jego partner mógł wyjechać na jakiś dłuższy okres w delegację za granicę. Na szczęście poza sympatią i przywiązaniem z mojej strony nie pojawiło się jakieś głębsze uczucie.

Mimo to, słowa "bo nie zapytałeś" dudniły mi przez jakiś czas w głowie. I co gorsze, takie słowa usłyszało już sporo moich koleżanek i kolegów. Czy każdego powinniśmy pytać o wszelkie, wydawać by się mogło oczywiste, kwestie, które mogłyby nam w jakimś stopniu nie odpowiadać? Pozostaje mi jedynie mieć nadzieję, że to nie jest znak czasów, w których przyszło nam żyć. Nadal wolałbym wierzyć ludziom bez prowadzenia amatorskich "śledztw" i środowiskowych wywiadów. Nawet, jeśli mam się jeszcze kiedyś naciąć.

Pomijam tutaj kwestię niewierności. To nie moja sprawa. Jeżeli jednak ktoś sobie żyje w otwartym związku, powinien się zastanowić, że ta trzecia osoba (zwłaszcza nie posiadająca świadomości, że jest trzecia) też czuje. Ta relacja była niesymetryczna - ja nie miałem całościowego poglądu sytuacji...

5 komentarzy:

  1. świetny blog zapraszam na mój ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę bardzo dobry, interesująco prowadzony blog. Z przyjemnością czyta się posty.
    Zapraszam na http://spowiedz-geja.blogspot.com/
    Może odnajdziesz tam kawałek siebie?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ehh to będzie dłuuugie...

    Ogółem siema :)
    Twój blog okazał się być dla mnie dobrą odpowiedzią na nurtujące mnie pytania. Czytam go od niedawna, nie przeczytałem całego, a jedynie to co mnie dotyczyło lub po prostu zaciekawiło. Jest to pewnie o wiele niebios lepsze niż porozumiewanie się chociażby z jakimś psychologiem, który doczytał coś "na odchodne" w tandetnej książce o homoseksualizmie - a to dlatego, że większość problemów opisywanych przez ciebie jest na twoich własnych przykładach wyjętych z życia. Chwalę tego bloga, oj chwalę...

    Co do prawdy-kłamstwie. Zacznijmy od tego, że mam 18 lat, lecz proszę o nie postrzeganie mnie w perspektywie "nastolatek z problemami". Ostatnio wyjawiłem mojemu kumplowi, choć właściwie przyjacielowi, że jestem gejem. Ta prawda już mnie dogłębnie zaczynała dobijać, zaczynałem pękać i czuć te cholerne uczucie bycia w punkcie bez wyjścia, wręcz miałem sucho w gardle na samą sytuacje, gdy stawiano przede mną zdanie chociażby "patrz, jaka fajna dupa" (wkurwia mnie szczerze to jak gadają o dziewczynach...). Gdy mu to wyjawiłem, poczułem wewnętrzną ulgę... w końcu się uśmiechnąłem przy kimś jak WŁAŚCIWY JA. Przyjął to jak w najlepszym scenariuszu. Jednak teraz mam jeszcze większy problem. Czuję jakbym miał kompletnie już suche gardło. Wyjawiłem raz swoją tajemnicę i uznałem przez to, że będzie lepiej i mogę zmienić nastawienie do świata - nie muszę się ukrywać. Jednak rzeczywistość jest inna... Dalej się czuję nieswobodnie. Jednak czuję nieodpartą chęć powiedzenia tego innym... Zastanawiam się nad coming-outem przy rodzicach. Chciałem wiedzieć czy wy też tak mieliście. Z tym punktem bez wyjścia itp.

    Pozdrawiam. Paul

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo dziękuję za tą pozytywną opinię. Co do coming outu chyba napisałem wszystko co miałem do powiedzenia w tym aspekcie na blogu. Mogę jedynie dodać, że podejście do tej kwestii jest bardzo indywidualne. Postępuj tak jak podpowiada Ci intuicja. Jednak nie rób niczego pochopnie. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nazywajmy rzeczy po imieniu to bylo swinstwo i tyle co to w ogole za durne zdanie "bo nie zapytales" szok ze chodzilo (tylko) o romans .. Pomysl gdyby mial aids i powiedzial ze nie wspomnial o tym bo nie pytales albo w zwiazku hetero nie powiedzial ze ma zone i dzieci bo ktos nie pytal . Przeczytalam caly twoj tekst i dla mnie sprawa jest prosta to nie jest zadne klamstwo bo wtedy ktos musial by przeklamac jakis fakt czyli np: powiedziec ze nie ma faceta a ma .. Ten koles to zwykla menda ciekawi mnie jedno czy jego facet wie ze jest zdradzany ? Moze tez nie zapytal ;) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń